W średniowieczu było to tak powszechne, że w polszczyźnie nie powstało na nie jedno słowo. Mieliśmy więc świekry, jątrewki i inne kumy, ale matka, która straciła dziecko, nie doczekała się osobnego określenia. Kiedy medycyna poszła do przodu, język luki nie załatał już z innych przyczyn. Poronienie jest bowiem zdarzeniem, o którym nie tylko nie chce się mówić, ale i mówić jest bardzo trudno. Jakich przymiotników użyć? Jak nazwać stan duszy? Jakie to emocje?
„O czym nie można mówić, o tym trzeba milczeć” mówił Wittgenstein. Jeśli jednak nie będzie się mówić, język się nie wytworzy. Cały czas będzie to doświadczenie trudne do przekazania. A co pomaga w codziennych problemach jak nie wygadanie się przyjaciółce?
Dlatego tak ważna jest książeczka Justyny Bargielskiej „Obsoletki”. Tytułowy neologizm to właśnie określenie dla kobiet, które straciły swoje dziecko. Ma swoje źródło w łacińskim terminie medycznym i z polską końcówką pomoże identyfikować się z nim Polkom. Raport Mazowieckiego Urzędu Wojewódzkiego donosi, że około 11% ciąż kończy się poronieniem, grupa obsoletek nie jest więc mała. Powstają kolejne grupy wsparcia, żeby dzielić się żalem, ale w rzeczywistości każda kobieta musi uporać się z tym sama.
Bargielska podaje różne sposoby. Jest jedna pani, która puszcza balony napełnione helem. Wielu rodziców prosi o zdjęcia martwo urodzonego dziecka. Mało kto chce je robić, ale chęć posiadania takiej pamiątki ma prawie każdy. Ktoś inny nosi w torebce lalkę wielkości dziecka, które stracił. I to przez kilka już lat. Dziwactwo? Nie odpowiem dosadnie, jak autorka, ale to naprawdę nie nam oceniać. Nam pozostaje zobaczyć, że każdy sposób radzenia sobie ze stratą jest dobry, byle by był skuteczny.
Z pewnością powstawały na ten temat wyciskające łzy reportaże. Potrzeba było jednak kogoś z talentem Bargielskiej, żeby przedstawić to w taki lekki, momentami wręcz dowcipny sposób. A obrazy nie są łatwe: sterylne prosektoria, brudne sale szpitalne, pełen znieczulicy personel. Dzięki umiejętności obserwacji i łączenia opisów to, co przeraża, u Bargielskiej łączy się z tym, co beztroskie, a momentami i zabawne. To wszystko tworzy absurdalne obrazy, które pomagają przez nie przejść, ale i nie pozwalają wyrzucić ich z pamięci.
Nieukończone studia autorki (muzykologia kościelna) osadzają te rozważania w nienarzucającym się klimacie religijnym, a macierzyństwo - w .rodzinnej atmosferze. Traumatyczne obrazy przerywane są pełnymi życia obrazkami z domowego ogniska, gdzie dwójka dorastających dzieciaków bawi się, grymasi, rozczula i cieszy.
Bo ważne, żeby o tym mówić, a Bargielska robi to świetnie. Nikomu nie życząc więc takich przejść, można polecić, by języka, wspólnoty doświadczeń i pocieszenia szukać właśnie w „Obsoletkach”.